HUMPALICIOUS!
05-08.11.2018, dzień 10.-14.
Jednym z powodów, dla których ruszyliśmy w naszą podróż, była chęć sprawdzenia jak żyją inni ludzie, najlepiej przez doświadczenie tego na własnej skórze. Zawsze kusiło nas tak zwane proste życie. Naturalna żywność, brak pędu za mamoną, dużo czasu na świeżym powietrzu, mniejsza i znana społeczność, potrzeby należące do podstawowych – są dużym kontrastem do znanego nam zatłoczonego anonimowego miasta, rozpędzonego w pogoni za ulotnym szczęściem, gdzie odcięci od natury zadowalamy się magicznym napisem BIO na opakowaniu jajek.
Na farmie wielbłądów czuliśmy bardzo „u siebie” i „po naszemu”. Do tego stopnia, że zaczęliśmy snuć wizje o własnym gospodarstwie, dużym kawałku ziemi z małym domkiem (o którym ciągle marzymy), owcach czy innych stworzeniach i starym pick-upie, którym, poza użytkiem roboczym, zwiedzalibyśmy okolice.
Warwick i TJ przeprowadzili się wraz z 30-stoma wielbłądami około 12 miesięcy temu i dalej czekają na pozwolenie na budowę domu, stąd aktualnie ich królestwem pozostaje przyczepa kempingowa z dobudowanym salonem z piecykiem. Toaleta, prysznic oraz pralka stoją w małym budynku gospodarczym nieopodal. Kawałek dalej widać sadzonki przeróżnych roślin, które TJ skrupulatnie podlewa. Trafią niedługo do ogrodu, który ma okalać kamienno-drewniany dom. W kwestii zwierząt, prócz wielbłądów, po podwórku chodzą kury (tzw. „choocks”), indyki, perliczki oraz dwa pawie, które przerobiły na grzędę stół przed naszą przyczepą. Kilka gołębi zawsze kręci się po okolicznych dachach.
Pawła zawsze fascynowała idea życia „off-grid”, czyli bez podłączenia do mediów, gdzie wodę pobiera się ze studni, a energię ze źródeł odnawialnych (słońce, wiatr). Mieszkańcy farmy dokładnie w taki sposób funkcjonowali. Przydomowa elektrownia wiatrowa oraz 3 panele słoneczne (niedługo będzie ich 6) zasilają w prąd urządzenia elektryczne. Studnia z pompą wodną oraz zbiornik na deszczówkę to źródła i zapasy wody. Dzięki powyższemu, są jak najbardziej niezależni. Dodatkowo, wszystko co stoi na farmie, m.in. pomieszczenie do dojenia wielbłądów, zabudowa przyczepy mieszkalnej, budynek sanitarny, czy przyczepa gaśnicza (silnik diesla z pompą, połączony z wielkim baniakiem na wodę i szlauchem) zbudowali pracą własnych rąk, gdzie większość użytych materiałów zdobyli za darmo lub tanio (np. z rozbiórki innych budynków w okolicy). Co więcej, również i dom chcą zbudować sami, używając kamienia z farm sąsiadów (materiał darmowy, należy go jedynie pozyskać i przewieźć) i drzew z własnej ziemi. Ta idea z jednej strony wzbudziła w nas pewną wątpliwość, ale po pokazaniu nam murków i innych konstrukcji na farmie, które służą niejako treningowi przed misją ostateczną czujemy, że może im się udać! Tym bardziej, że Warwick to facet złota rączka i chyba nie ma takiej rzeczy na farmie, której nie potrafiłby naprawić lub zrobić. Okazał się również bardzo ciekawą osobą. Mieszkał na Borneo przez 5 lat, żeglując z TJ ich łodzią po wodach Indonezji. Za młodu pracował jako rybak na łodzi, ale rzucił to, by zawodowo zajmować się polowaniem na króliki (był jedną z 300 osób w całym kraju, które wykonywały ten zawód). Otworzył też kiedyś sklep w miejscowej społeczności aborygenów, gdzie nauczył się ich języka oraz kultury.
Ale zaraz, chyba zapomnieliśmy wspomnieć skąd to wszystko wiemy. Otóż Warwick z Rodneyem, młodszym bratem byli na pustyni, szukając i pochwytując wielbłądy. Miało ich nie być jeszcze przynajmniej przez kolejny tydzień, lecz już wieczorem naszego pierwszego pełnego dnia pobytu TJ przekazała nam informację, że chłopaki jednak wracają. Miało to związek w nieprzyjemnymi sytuacjami, do których doszło w outbacku, których prowodyrem był największy konkurent naszych gospodarzy i samozwańczy pretendent do tytułu króla wielbłądów – tajemniczy Troy. Facet zawsze pojawia się, gdy Warwick działa w outbacku i przeszkadza jak może (czy to podkradając zwierzęta, czy przekupując lokalsów lub władze do bojkotu jego zamiarów). W każdym razie podobno zrobiło się nieprzyjemnie i trzeba było się zwijać. Udało się jednak zabrać ze sobą 2 wielbłądzice, które są być może w ciąży. Uwierzcie lub nie, ale na oko nie da się tego sprawdzić jak u innych zwierząt (sic! – Warwick poznaje to po zachowaniu zwierzęcia), a nie ma testów, które są w stanie zweryfikować fakt zapłodnienia poza pierwszym i ostatnim miesiącem ciąży.
Ostatecznie, na farmie byliśmy w piątkę. Ze względu na niedawny wylew u Rodneya, który poskutkował trudnościami ze wzrokiem i orientacją oraz depresją, potrzebuje on dodatkowej uwagi od swojej rodziny i dlatego mieszka z nimi i pracuje na farmie. Z tego powodu, musieliśmy się wynieść z naszej miłej przyczepy, by ustąpić miejsca bardziej potrzebującemu. Od tamtej pory spaliśmy w kontenerze (Basia oceniła go na 40 stóp – skrzywienie zawodowe), w którym zamontowane były okna, drzwi oraz znajdowały się sprzęty do przetwórstwa mleka, aktualnie nieużywane. W takim miejscu jeszcze nie spaliśmy! Nocą bywało zimno w blaszanej puszce, ale spaliśmy w pożyczonym nam SWAGu. Jest to bardzo popularny w Australii rodzaj płóciennego wora, konstrukcją przypominającego niski namiot, do którego można wmontować materac, poduchę i kołdry, następnie się wsunąć i albo zasunąć nad głową, albo nim okryć. Dzięki temu nie marzliśmy.
Wracając do idei HelpX, w zamian za nocleg i 3 posiłki, każdego dnia robiliśmy coś innego przez kilka godzin. Między innymi karmiliśmy wielbłądy, zbieraliśmy trawę morską, podlewaliśmy rośliny, które służą jako urozmaicenie papu dla zwierząt, czy też wyrywaliśmy połacie krzaków-chwastów. Paweł też pomagał w budowie wspomnianej przyczepy do gaszenia pożarów. Czas wolny spędzaliśmy z gospodarzami, godzinami rozmawiając i żartując.
Przez brak chwil dla siebie, wszystkie prace na blogu szły mozolnie, a zabrane książki dalej pozostały nieruszone. Mimo to, wiedzieliśmy, że pożytkujemy czas słusznie. Opuszczenie tego miejsca nie będzie proste i chcemy rozważyć implementację tego stylu życia, które zaobserwowaliśmy, u siebie. Może to jest ta droga, której szukamy?