Kolej na rower
15-16.11.2018, dzień 21.-22.
Własnym torem
Na pożegnanie dostajemy wskazówki dotyczące dojazdu do Warrnambool. Nie musimy dzisiaj jechać ruchliwą Princess Highway, bowiem do następnej destynacji prowadzi szlak pieszo-rowerowy. Wiedzie on nieco na około, ma mniej więcej 45 km, snując leniwie przez farmy i moczary. Mogliśmy podziwiać zatępy czarnych bocianów, przeróżnych wielkości i odmian czapli, czy egzotycznych ibisów z długimi dziobami, niczym ptasie mrówkojady. Szlak zaprojektowano w miejsce nieczynnej linii kolejowej. Ciekawe uczucie, gdy co parę kilometrów spotykaliśmy nazwy kolejnych stacji, a w Koroit dobiliśmy do dworca, którego okolica służy mieszkańcom jako miejsce spotkań, czy plac zabaw dla dzieci.
W tym miejscu zboczyliśmy ze szlaku w stronę znanego w okolicy wzgórza i jeziora Tower Hill, które charakteryzuje się położoną w środku prawie-wyspą (na niewielkim połączeniu z lądem powstała droga dojazdowa) z bujną fauną. Można tutaj spotkać m.in. kangury, wallabies i koale żyjące na wolności. Z okolicznych zboczy mogliśmy obserwować rozciągające się aż do oceanu piękne krajobrazy. Na niebie powoli przetaczały się kłębiaste worki z wodą, kakadu rzęziły w zaroślach, a ostatnia puszka sardynek ginęła w naszych ustach. Stwierdzenie, że ciężko sobie wyobrazić, że moglibyśmy ten czas przesiedzieć za biurkiem firmowym, spowodował mimowolne wzajemne uśmiechy.
Po widoki
Powrót na szlak rowerowy i znowu snujemy się między farmami po lekko już pofałdowanym terenie, który sukcesywnie zamieniał się w pagórki z ostrymi podjazdami. Dojeżdżamy do wybrzeża w miasteczku Warrnambool i nie żałujemy wysiłku. Punkty widokowe – Thunder Point, Stingray Bay czy oceaniczna panorama z pingwinią wyspą Merri były wspaniałym zwięczeniem rowerowego wysiłku.
Przyjemną drogą rowerową, poprzecinaną nawiewanym z pobliskiem plaży złocistym piaskiem, podjeżdżamy pod dom naszej dzisiejszej gospodyni – Trish. Wspólnie przygotowujemy kolację, którą następnie pochłaniamy, siedząc na trawie za domem, nasłuchując starych, lekko zacinających się płyt winylowych, odtwarzanych w salonie.
W przedsionku Wielkiej Drogi
Zaczynająca się za Warrnambool, a kończąca się w Melbourne turystyczna trasa Great Ocean Road była jednym z głównych powodów rozpoczęcia jazdy z Adelaide. Około 250 km widoków na turkusowy ocean i przeróżne konstrukcje, powstałe przez setki lat rzeźbienia przez żywioł. Dodatkowo, droga nosiła znamię rowerowego wyzwania. Strome zbocza o gradientach do 15 stopni oraz prawie 3000 metrów przewyższeń zapewne sprawdzą nasze umiejętności i przygotowanie.
Na pożegnanie Trish przygotowała dla nas przekąskę zwaną, może mało fortunnie, „crack”. Miała pomóc przetrwać przynajmniej pierwszy dzień zmagań, a na pewno zregenerować się po mocnej górce na wyjeździe z miasta. Były to ułożone w warstwy krakersy, karmel i czekolada, posypane orzechami i rozpuszczone lekko w piekarniku w celu złączenia składników. Nie dojechaliśmy jeszcze do pierwszej atrakcji, jaką było Bay of Islands, a “crack” dawno zniknął.
Aby dotrzeć do Great Ocean Road, przebijaliśmy się najpierw przez nadmorskie farmy. Ciekawym wynalazkiem orzekliśmy tunele do przepasania bydła, które wykonano pod drogą. Krowy mogą spokojnie przechodzić z łąki na łąkę lub do gospodarstwa. Ten region słynie z hodowli bydła, zaopatrując miejscową produkcję masła i serów.