Tu byłem, Steve Irwin (cz. 2)

Tu byłem, Steve Irwin (cz. 2)

17-22.12.2018, dzień 53.-58.

[sgpx gpx="/wp-content/uploads/gpx/Nowra - Sydney by 2FTP.gpx"]

PLANY PLANAMI

Ale, ale! Chyba zapomnieliśmy wspomnieć o dalszych planach. Zrezygnowaliśmy z planu bezpośredniego dostania się do Sydney. Od teraz będziemy bowiem w bezpiecznym zasięgu sieci kolejowej stolicy stanu. Stopa Pawła nie jest do końca wyleczona, ale ile można siedzieć w jednym miejscu!? Gdyby polski Steve Irwin poczuł się gorzej, istnieje możliwość wsparcia ze strony pociągu. Po noclegu na pobliskim kempingu w Shoalhaven Heads, na którym trzy porządne fale deszczu sprawdziły szczelność naszego namiotu, ruszyliśmy na północ. Najbliższa stacja kolejowa to jedynie 25 kilometrów, ale planowo chcemy dojechać do Shellharbour, czyli ponad drugie tyle.

Mimo największych chęci, Paweł po dojeździe do pierwszych górek stwierdził, że pedałowanie jedną nogą nie jest najlepszą metodą na pokonywanie wzniesień na obładowanym rowerze. Podjęliśmy decyzję spotkania się w kolejnym mieście na dworcu. Basia pognała w stronę Kiama solo. Według oznaczeń, powinna bez problemu (i z widokiem na morze) dojechać do celu. Jakież czekało ją zdziwienie, gdy potencjalnie rajska trasa wyewoluowała po chwili w trekkingową, wyboistą i wąską ścieżkę, po której niełatwo byłoby poruszać się nawet pieszo. Paweł widział tę drogę z okna pociągu i w myślach prosił Basię, aby przypadkiem nie uparła się na pokonanie przeszkody w ten upalny dzień. Widocznie istnieje w eterze jakaś sieć komunikacyjna, bo Basia rzeczywiście porzuciła myśli podboju. Niestety, jedyną alternatywą dla rowerzystki był niezwykle ruchliwy odcinek miejscowej autostrady, po pokonaniu którego cieszyliśmy się swoją obecnością w Kiama. Wspólnie wybraliśmy się na przekąskę w postaci najtańszej pizzy w Domino’s (tylko $5AUD!), a następnie pomknęliśmy ku znanej atrakcji turystycznej, blowhole. Przez lata fale drążyły i podmywały nadmorską skałę, tworząc rodzaj komina, którędy co jakiś czas wytryskuje woda. Niekiedy wyrzut jest naprawdę pokaźny, a unosząca się w powietrzu mgiełka mieni się kolorami tęczy.

PASAŻER NA GAPĘ

Korzystając po raz kolejny z transportu intermodalnego, spotykamy na stacji kolejowej w Shellharbour, gdzie będziemy nocować u gospodarzy z Warmshowers. Będąc przed czasem, spędziliśmy chwilę nad brzegiem oceanu, gdzie podeszła do nas para miejscowych. Pytając o cel podróży zauważają stopę Pawła w opatrunku. Po krótkim streszczeniu historii, w której płaszczka miała jeszcze większy rozmiar, rozmówcy spojrzeli po sobie w zdumieniu. Okazało się bowiem, że kilka dni wcześniej oglądali byli wiadomości lokalne, w których mowa była o młodym turyście użądlonym przez płaszczkę. Steve Irwin wiecznie żywy!

Dzisiejsi gospodarze okazali się bardzo mili. Przed kolacją zaproponowali kąpiel w basenie, na co chętnie przystaliśmy. Wspaniały posiłek z widokiem na ocean powoli znikał z talerzy. Podczas gdy dzień zamieniał się leniwie w noc, Gary i Annette dzielili się z nami cierpliwie radami doświadczonych podróżników. Byliśmy ciekawi tym bardziej, że w 2016 przejechali całą długość Nowej Zelandii, co jest dokładnie następnym celem naszej wyprawy.

Ze względu na niepoprawiający się stan Pawła, zdecydowaliśmy udać się do lekarza w najbliższym dużym mieście – Wollongong. Rano tradycyjnie rozdzieliliśmy się, aby przed południem spotkać się znów na dworcu. Tam też przywitał nas Robert, kolejny gospodarz Warmshowers. Poprowadził nas do swojego domu, gdzie okazało się, że jest on emerytowanym lekarzem. Przeprowadził krótką obserwację stopy Pawła, po czym obwieścił, że zdecydowanie wymaga ona obecności w lokalnej przychodni. Na szczęście, sam w niej pracował, więc udało się umówić wizytę „od ręki”. Pani doktor, która przyjęła Pawła od razu wypisała skierowanie na prześwietlenie i USG stopy, ze względu na ryzyko obecności ciała obcego. Chwila – to nikt o tym wcześniej nie pomyślał?! W klinice diagnostycznej, kilka kilometrów dalej, zaraz przed zamknięciem przypuszczenia lekarza potwierdziły się. Ponad lewą kostką Pawła znajduje się około 5 cm fragment żądła płaszczki!

TEORIA WIELKIEJ KOLEJKI

Tego dnia Robert otoczył nas swoją opieką i woził samochodem z jednego miejsca na drugie, pomagając najlepiej jak potrafił. Wieczór spędziliśmy we dwoje, a romantyczny czas w poczekalni pogotowia umilał nam liczny tłum pojękujących petentów. Gdy w końcu wezwano Pawła na obserwację, była godzina 22:00. Po otrzymaniu dawki antybiotyku, sam zainteresowany wykazał niechęć do pozostania w szpitalu na noc. Umówiono zatem zabieg na 9:00 dnia kolejnego, już na wydziale chirurgi dziennej.

Mała owsianka o 6:30 miała wystarczyć aż do czasu zabiegu. Jakież było jednak nasze zdumienie, gdy w recepcji pielęgniarka wyraziła zakłopotanie, informując nas, że Paweł nie jest na żadnej liście oczekujących i należy go ponownie przyjąć na oddział, co wiązało się z którymś z kolei razem odpowiadania na pytania dotyczące imienia, nazwiska i znanych alergii. Z wenflonem w ramieniu, polski Steve Irwin siedział na łóżku, czekając na swoją kolej, która, według relacji pani oddziałowej, może tego dnia nie nadjeść. Po trzeciej kontroli medycznej i następnej dawce antybiotyku Paweł miał awansować na pozycję obecnego na liście. Była godzina 14:00, więc groźba odprawienia z kwitkiem zaczęła wisieć w powietrzu niczym ciemne chmury. Gdy zegarek zaczął wskazywać 16:30, pielęgniarka wskazała miejsce na przebranie się w niezbyt twarzowy szpitalny szlafrok, jednocześnie informując, że Paweł będzie następny w kolejce.

Dzień zaczął strasznie się przeciągać, a zmęczenie i brak jedzenia dawały się we znaki. Co ciekawe, o kroplówkę trzeba było poprosić samemu. Mało gościnne te szpitale w Australii. Żeby o “jedzenie” trzeba było się prosić? Dodatkowo, nocleg mieliśmy zapewniony jedynie na minioną noc, ale nasz wspaniałomyślny gospodarz poinformował nas, że oczywiście chętnie z żoną nas dzisiaj ponownie ugoszczoną. Kamień z serca. Przy kolejnej kontroli medycznej około 19:00 oddziałowa (z kolejnej już zmiany) wspomniała o tym, że Paweł jest już na liście nie operacyjnej, lecz pogotowia, co spowodowało, że przed nim przyjęto pacjenta z poważniejszym przypadkiem i jest on właśnie operowany. Nie wiemy jak działają listy w tutejszych szpitalach, ale mamy pewne skojarzenia z kolejkami sklepowymi ze słusznie minionej epoki. O 21:00 pielęgniarki obwieściły konieczność opuszczenia oddziału, przez wzgląd na rychłe jego zamknięcie. Stało się. Pożegnaliśmy się ze sobą, po czym Paweł został zabrany do sali pooperacyjnej w celu oczekiwania na wezwanie z bloku operacyjnego. Miał tam chyba pooglądać sobie jak wyglądają ludzie budzący się ze znieczulenia. Gdy wskazówki zegara minęły 22:00, dołączył również pan, którego operowano w kolejności przed Pawłem. Czyli teraz nasza kolej!

ROZWIĄZANIE

Nic z tych rzeczy. Pani oddziałowa z widocznie zmartwioną miną poinformowała Pawła, że zapadła decyzja o przełożeniu jego operacji na następny dzień. Zasugerowano pozostanie na noc w szpitalu przed porannym zabiegiem. Tego było już było za wiele. Krótko stwierdziwszy, że dłużej tu nie zostaje i prosi o ubranie skończyło się natychmiastowym opuszczeniem terenu szpitalu przez niedoszłego operowanego.

Niestety sprawa daleka była od rozwiązanej. Trzeci dzień zmagań rozpoczął się ulewnym deszczem i informacją z recepcji, że jednak Paweł nie będzie operowany o wspomnianej godzinie 6:30 i że należy poczekać. Na szczęście tym razem około 8:00 padło wezwanie do działania i znowu można było podziwiać modową rewelację, jaką niewątpliwie jest szpitalny fartuch. Miła przejażdżka na salę operacyjną, kolejne pytania dotyczące alergii, krótka dyskusja z anestezjologiem na temat wyższości pełnego znieczulenia nad miejscowym. A potem sen. Przed południem łapaliśmy już taksówkę do domu gospodarzy. Kolec został usunięty, a stan nogi przez kolejne dni powinien się poprawiać.

Tego dnia, popołudniem, wpadli po nas Clementina i Emmett, kolejni gospodarze z Warmshowers. Byliśmy im niesamowicie wdzięczni, że wykazali chęć przyjęcia nas w ostatniej chwili. Bagaże i Paweł powędrowali do podstawionego samochodu, a Basia i Emmett żwawo wskoczyli na rowery. Wskazane był brak wysiłku po zabiegu, dlatego wieczór i kolejny dzień spędziliśmy w domu nowych znajomych. Naprawdę jesteśmy wdzięczni Wszechświatu za tych wszystkich niesamowitych, pomocnych, otwartych ludzi napotykanych na naszej drodze. Na dworzec dostali się w sprawdzony dwa dni wcześniej sposób i po chwili sunęliśmy pociągiem do Sydney. Po spotkaniu z Abbie, córką naszego znajomego z Melbourne, której domem i zwięrzętami będziemy się teraz opiekować, dociera do nas, że jest sobota, 22. dzień grudnia. Przed nami Święta i Nowy Rok w tym wielkim mieście. Będzie przednio!

Dodaj komentarz